Centrum wiedzy

Przeszczep ostatniej szansy

Thomas Gorence od dziecka marzył, żeby zostać pilotem. Wysportowany, inteligentny i dobrze wychowany, bez trudu został kadetem Akademii Wojskowej w Manlius (stan Nowy Jork) mając ledwie 16 lat. Komisja wojskowa, która badała dobrze zbudowanego młodzieńca wzrostu ponad 180 cm i wagi blisko 90 kg, wystawiła mu zaświadczenie o stanie zdrowia pierwszej klasy.

Już w pierwszych miesiącach nauki w Akademii Tommy miał za sobą loty próbne i był szczęśliwy. Aż do 17 lutego 1968 roku, kiedy to grał z kolegami w kosza. Nagle padł na ziemię, zwinięty w kłębek. Jeden z graczy niechcący łokciem uderzył go w prawy bok. Tommy szybko się podniósł. Dał znak ręką, że za chwilę wszystko wróci do normy. Ale nie wróciło. Ktoś znowu trafił go w to samo miejsce. Chłopak długo nie mógł złapać oddechu. Jego twarz przybrała kolor trupio blady. Ktoś wezwał lekarza Akademii. Ten spojrzał na chłopaka i natychmiast zadzwonił do szpitala uniwersyteckiego w pobliskim Syracuse. Zawiadomił dziekana o wypadku i poprosił o auto do transportu chorego. Dr Chamberlain, dyżurny chirurg w szpitalu, mocno się zaniepokoił. Wprawdzie ciśnienie krwi było w normie, ale tętno ledwo wyczuwalne. I do tego ta niesamowita bladość. Tommy tak wyglądał, jakby w szybkim tempie wykrwawiał się. Badania potwierdziły obecność krwi w jamie brzusznej. Po jej otworzeniu dr Chamberlain nie mógł uwierzyć własnym oczom. W wątrobie tkwił otwarty, ogromny guz nowotworowy. To on dawał krwawienie, którego długo nie można było zatamować. Złośliwy obcy twór zajmował całą wątrobę. Gdy wreszcie udało się opanować krwotok, chirurg mógł jedynie zszyć powłoki brzuszne. Dawał pacjentowi kilka miesięcy życia. Zrozpaczona matka, Joan Gorence, zaczęła pilnie śledzić doniesienia o walce z nowotworami. Studiowała książki medyczne, czytała prasę i kolekcjonowała nazwiska sław onkologicznych. Tak trafiła z synem w połowie maja do dr. Johna Olsena, który zajmował się badaniami nad rakiem. Długo i delikatnie badał chłopca, a na zakończenie powtórzył wszystko, co mówili inni lekarze. Dorzucił tylko lakonicznie: – Jedynie nowa wątroba mogłaby pomóc Tommy’emu. Joan potraktowała to jak zwrot retoryczny. Nigdy nie słyszała o takich możliwościach. Ale już kilka dni później uwierzyła, że słowa dr. Olsena mogły być prorocze.

„Sunday Telegraph” donosił, że w Cambridge (Anglia) wykonano pierwszą udaną operację przeszczepu wątroby. Jeszcze tego samego dnia pokonała kilkadziesiąt kilometrów, by spotkać się z dr. Olsenem. Intuicyjnie czuła, że lekarz, który pierwszy powiedział jej o nowej wątrobie, musi dużo wiedzieć o przeszczepach. Miała rację. Przez godzinę Olsen opowiadał jej o ostatnich amerykańskich dokonaniach na tym polu. O siedmiu operacjach dr. Thomasa Starzla w Denver i zamierzeniach prof. Francisa Moore‘a z Bostonu. A także o dziecku z takim samym rakiem jak Tommy‘ego, które żyło już prawie rok po transplantacji. Mówił, że zna profesora i skontaktuje się z nim w sprawie ewentualnej operacji. Szpital uniwersytecki w Bostonie przyjął Tommy’ego już 3 czerwca, a koszty operacji wziął na siebie Uniwersytet. Prof. Moore 14 czerwca otrzymał wiadomość, że w szpitalu dziecięcym umiera 14-letni chłopiec po wypadku samochodowym, a jego rodzice wyrazili zgodę na pobranie od niego wątroby. Tommy był już przygotowany do operacji. Gdy 17 czerwca zdrowa wątroba znalazła się na sali operacyjnej, o godzinie 15.45 przystąpiono do narkozy. Podczas operacji okazało się, że rozrośnięty guz uszkodził tętnicę doprowadzającą krew do wątroby. Prof. Moore zadecydował, że trzeba wyciąć zdrową prawą nerkę i wykorzystać z niej duże naczynie do połączenia nowej wątroby z układem krwionośnym. Ta komplikacja sprawiła, że zamiast przewidzianych sześciu godzin, Tommy przeleżał na stole operacyjnym ponad osiem. Dopiero grubo po północy przewieziono go na oddział intensywnej terapii.

Pacjent i matka, a także cały personel szpitala tryskali radością aż do 9 lipca. Wieczorem wystąpiła gorączka. Prof. Moore oświadczył, że potrzebny jest drugi zabieg. Operował następnego dnia. W wątrobie znalazł duży ropień i bez trudu go usunął. Ale od tego momentu Tommy z dnia na dzień czuł się coraz gorzej. – Mamo, pozwól mi umrzeć…– mówił do Joan w chwilach słabości. Nie pomogły nowe leki przeciwodrzuceniowe, dializy sztuczną nerką, transfuzje krwi i respiratory. Nim stracił przytomność – 31 lipca – zdążył powiedzieć mamie: – Kocham cię.

Krwawe dzieje

Za ojców transplantacji wątroby uważa się dwóch niezależnych od siebie chirurgów amerykańskich, młodego lekarza z Denver – dr. Thomasa Starzla oraz doświadczonego prof. Francisa Moore‘a, szefa oddziału chirurgicznego szpitala uniwersyteckiego w Bostonie, który operował Tommy’ego Gorence. Obaj, choć każdy na własną rękę, przez pięć lat przygotowywali się do pionierskich operacji, prowadząc doświadczenia na psach. Krok po kroku pokonywali przeszkody. Okazało się np, że wątroba może być odłączona od ciała nie dłużej, niż 12 minut. Potem ulega trwałym uszkodzeniom i nie nadaje się do użytku. Tymczasem zespół chirurgów potrzebuje sześciu, albo i więcej godzin, by połączyć ją ze wszystkimi naczyniami. Odkąd zaczęli obniżać temperaturę wątroby jeszcze w ciele dawcy do 15° C i przemywać ją zimnym roztworem cukru gronowego, przedłużyli jej żywotność na czas potrzebny chirurgom. Pierwszy gotowy do operacji był dr Thomas Starzl. Zoperował 3-letnie dziecko z niedrożnością przewodu żółciowego 1 marca 1963 roku. Mimo prawidłowego połączenia wszystkich naczyń, mały pacjent wykrwawił się na stole operacyjnym. Zawiódł mechanizm krzepliwości krwi. W tym czasie prof. Moore przystąpił do transplantacji wątroby u pacjenta w ostatnim stadium raka. Wydawało się, że wszystko przebiega pomyślnie. Nowa wątroba podjęła normalną pracę. Nagle jednak skóra chorego zażółciła się, wystąpiła wysoka gorączka razem z całym zespołem objawów odrzuceniowych. Osiem dni po operacji chory zmarł, a prof. Moore natychmiast ogłosił, że rezygnuje z dalszych eksperymentów na ludziach. Wkrótce po nim z takim samym komunikatem wystąpił dr Starzl. – Musi upłynąć jeszcze co najmniej pięć lat doświadczeń – mówili obaj – by takie operacje kończyły się sukcesem. Tommy był operowany po owych pięciu latach.

Nie wszystek umrę

Obecnie w samej Europie istnieje ponad 100 ośrodków wyspecjalizowanych w transplantacjach wątroby. Pięcioletnie przeżycia po operacjach stały się normą, a notowane są nawet ponad dwudziestoletnie. U nas pierwszy udany przeszczep, gdy pacjent przeżył ponad dziesięć lat, wykonał prof. Stanisław Zieliński w szczecińskiej Klinice AM (1987 rok). Dopiero osiem lat później, w 1995 roku podobnego zabiegu podjął się zespół transplantacyjny pod kierunkiem prof. Andrzeja Karwowskiego z warszawskiej Akademii Medycznej. W 2005 roku po raz pierwszy z powodzeniem przeszczepiono wątrobę u 54-letniej pacjentki w Śląskiej Akademii Medycznej. Rocznie w Polsce wykonuje się około 200 transplantacji, choć powinno ich być drugie tyle. – Przeprowadziliśmy w ubiegłym roku 30 transplantacji wątroby – mówi dr. med. Marek Umiński, ordynator Oddziału Chirurgii Ogólnej i Transplantacyjnej Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Szczecinie. – Chcielibyśmy zwiększyć tę liczbę, ale na przeszkodzie stoi… brak dawców. To podstawowy problem wszystkich transplantologów, wynikający z braku świadomości ludzi. Poza całkowitym przeszczepem organu, warszawskie Centrum Zdrowia Dziecka wyspecjalizowało się w tzw. przeszczepach rodzinnych, od żyjącego dawcy. Zazwyczaj od jednego z rodziców pobierany jest fragment zdrowej wątroby i wszczepiany dziecku z niewydolnością tego organu. Tę metodę, bezpieczną zarówno dla dawcy, jak i biorcy, można jednak stosować wyłącznie u małych dzieci.

POKAŻ