Centrum wiedzy

Tajemnice szczęśliwych dni

Aby poczuć się naprawdę szczęśliwym, trzeba zaznać trochę smutku i zadbać o bliźnich. Czego potrzeba do szczęścia? Na tak postawione pytanie większość z nas wzruszy ramionami i szybko odpowie: „pieniędzy, by nie trzeba było codziennie walczyć o przetrwanie, oraz zdrowia, by choroby i zbyt częste wizyty u lekarzy nie zakłóciły przyjemności życia”. Jeśli jednak te dwie rzeczy byłyby w stanie zapewnić nam szczęście, to dlaczego historie znanych ludzi przeczą tej tezie? Dostarczają za to niezbitych dowodów, że ze szczęściem wcale nie jest tak łatwo.

Przyjrzyjmy się choćby życiu lady Diany, żony brytyjskiego następcy tronu. Księżna spełniała wszystkie te warunki – miała pieniądze, nie chorowała i przyciągała innych ciepłym uśmiechem, a mimo to nie była szczęśliwa. Krótka analiza jej życia pokazuje, że zabrakło w nim miłości. Księżna poślubiła człowieka, z którym nie potrafiła stworzyć ciepłego, trwałego związku. Takiego, który dałby jej poczucie bezpieczeństwa i szczęście. Krótka, przerwana dramatycznym wypadkiem historia życia księżnej Diany dostarcza zatem niezbitych dowodów, że właśnie miłość, a szerzej – przyjaźń i dobre kontakty z innymi ludźmi – są dla nas najważniejsze, bo dają poczucie szczęścia. Potwierdzają to od lat badania opinii publicznej. Ubiegłego roku aż 76% Polaków w ankiecie CBOS-u przyznało, że największe szczęście znajduje w życiu rodzinnym. To otaczający nas bliscy ludzie sprawiają, że czujemy się szczęśliwi. Szczęście zatem nie zależy od nas samych. Zawdzięczamy je innym. Oznacza to, że zaznamy go wówczas, gdy potrafimy utrzymywać dobre relacje z innymi.

Z tymi opiniami zgadzają się także naukowcy, którzy próbują zgłębić ludzką psychikę. Wyniki badań opinii nie są więc jedynie pustymi deklaracjami. Psychologowie twierdzą także, że o szczęściu decyduje: * nasz stosunek do innych ludzi; * zaangażowanie w życie społeczne; * rodzina; * przyjemna praca wśród ciekawych osób. Nie zapewnią sobie szczęścia ci, którzy zabiegają o sukces zawodowy, władzę, sławę czy worki pieniędzy. A to dlatego, że ludzie skoncentrowani na pieniądzach i sławie są zwykle bardziej przygnębieni. Podchodzą do życia z mniejszym entuzjazmem i cierpią częściej na różne dolegliwości, jak choćby ból gardła czy głowy.

Zygmunt Freud znalazł chyba najlepsze wyjaśnienie fenomenu szczęścia. Jego zdaniem: pieniądze nigdy nie dały nikomu szczęścia, ponieważ nigdy nie bywają dziecięcym marzeniem. Chyba że pieniądze te wydajemy na innych, a nie na własne potrzeby czy zachcianki. Takie dość zaskakujące wyniki przyniosło jedno z marcowych wydań czasopisma specjalistycznego „Science”. Naukowcy z wydziału psychologii na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej (Kanada) oraz Harwardzkiej Szkoły Biznesu (Stany Zjednoczone) wykazali w nim, że szczęśliwe chwile można sobie zapewnić w prosty sposób. A to, na co przeznaczamy pieniądze, jest równie ważne, jak wysokość naszych zarobków. Do takich wniosków doszli po przeprowadzeniu dość skomplikowanych testów. Zaprosili do nich 632 Amerykanów i na początek ocenili ich poziom zadowolenia oraz możliwości finansowe. W odpowiednio opracowanych ankietach pytali ich: ile zarabiają? jakie są ich stałe wydatki (czynsz, światło, telefon etc.)? ile przeznaczają na jedzenie, prezenty dla znajomych, własne zachcianki i cele charytatywne? Obliczono, że średnio na swoje utrzymanie uczestnicy badania wydają 1714 dolarów, a na innych – 146 dolarów. Trudno ocenić, czy to dużo, czy mało. Bardziej zaskakujące były wnioski z porównania dwóch różnych zestawów pytań: jednego związanego z samopoczuciem, drugiego dotyczącego pieniędzy. Okazało się, że ci którzy w stosunku do zarobków wydawali więcej na innych niż na siebie, byli szczęśliwsi od zachowujących się bardziej egoistycznie.

Naukowcy postanowili pójść dalej tym tropem. Uznali, że osoby, które niespodziewanie dostaną dodatkowe pieniądze, powinny poczuć się lepiej, jeśli część z nich przeznaczą na potrzeby innych. By sprawdzić, czy tak jest rzeczywiście, wręczyli 16 pracownikom banku niebagatelną kwotę 5 tysięcy dolarów. Miesiąc wcześniej zapytali ich o poziom zadowolenia i wysokość zarobków. Te same pytania uczeni zadali ponownie, po dwóch miesiącach od wręczenia gotówki. Po analizie odpowiedzi z rubryk „zadowolenie” i „pieniądze” okazało się, że najszczęśliwsi są ci, którzy nie oszczędzają na bliźnich. Wnioski pokrywały się zatem z tymi, jakie wyciągnięto z pierwszego etapu badania. To jeszcze nie wystarczyło uczonym. Postanowili odpowiedzieć na następne pytanie: za ile, jeśli to w ogóle możliwe, można kupić łut szczęścia? Tym razem do badania zaprosili 46 Amerykanów, których z samego rana zapytali o poziom zadowolenia. Potem podzielili ich na dwie grupy. Jednym wręczyli 5, a drugim 20 dolarów. Za pieniądze te jedni mieli przykazane zapłacić rachunki, drudzy kupić coś sobie, a jeszcze inni wspomóc osoby potrzebujące lub podarować prezent komuś bliskiemu. Wieczorem, po wydaniu ostatniego centa, uczestnicy eksperymentu ponownie ocenili swoje samopoczucie. Okazało się, że najbardziej zadowoleni byli ci, którzy wydali pieniądze na innych. Cieszyli się z dobrze przeżytego dnia nawet, jeśli podarowali innym osobom tylko 5 dolarów. Natomiast żadnych zmian nie odczuły osoby, które pieniądze wydały na siebie.

Niemniej zaskakujące wyniki przyniosły wieloletnie badania prowadzone przez Jerome’a Wakefielda z New York University i Allana Horwitza z Rutgers University, które zebrali w książkę „Utracony smutek. Jak psychiatria zmieniła zwykły smutek w zaburzenia depresyjne”. Publikacja ta ukazała się w 2007 roku i wywołała niezłe zamieszanie wśród Amerykanów. Autorzy piszą w niej, że przygnębienie po zawodzie miłosnym, a nawet smutek, który lekarze zdiagnozowaliby jako depresję, jest uczuciem normalnym, a nawet pożądanym. Oznacza to, że po życiowej porażce nie należy łykać środków poprawiających nastrój, lecz poczekać, by czas zagoił rany. Zdaniem Wakefielda i Horwitza, dzięki przeżywaniu smutku, nabieramy pewnego dystansu do życia. Uczymy się stawiać czoło przeciwnościom losu i przechodzić naturalny proces od bólu po trudnych chwilach, spowodowanych np. zerwaniem z ukochanym czy śmiercią dziecka, do odbudowy normalnego życia. Dopiero takie doświadczenia pozwolą zrozumieć samych siebie i poczuć się w pełni szczęśliwym. Oczywiście nikt nie będzie na siłę szukał porażek, by po pewnym czasie cieszyć się życiem. Dlatego psychologowie opracowali liczne metody poprawiania nastroju, które można stosować każdego dnia. A zacząć warto już z samego rana. Wystarczy wtedy zaledwie kilka razy uśmiechnąć się przed lustrem, by ogarnął nas lepszy nastrój. Buddyści pogodę ducha osiągają poprzez wieloletni trening, który polega m.in. na unikaniu negatywnych emocji, takich jak gniew, niepokój czy zawiść.

Dobremu samopoczuciu służy też oglądanie komedii i ruch, np. jogging. Bieganie sprawia, że mózg jest lepiej zaopatrzony w endorfiny – substancje, dające poczucie zadowolenia. To ewolucja zadbała o to, byśmy byli w stanie stawić czoła przeciwnościom losu i by chciało nam się rano wstać z łóżka. Rozsiała po całym mózgu receptory zdolne odbierać „hormony szczęścia”. W ten sposób wzmocniła odczuwanie przyjemności. Jaak Panskeep, psycholog z Uniwersytetu Ohio odkrył, że wzmożone wytwarzanie tych substancji ma miejsce wówczas, gdy znajdujemy się w bezpiecznym otoczeniu przyjaciół i rodziny. Podobny wniosek wyciągnęli ze swoich badań naukowcy z Uniwersytetu Harvarda. Wykazali oni, że dzieci, które były często przytulane przez rodziców, mają większą szansę wyrosnąć na szczęśliwych ludzi. Ich obserwacje pokrywają się z wnioskami, do jakich sami często dochodzimy, analizując własne życie. A także z tymi, jakie wyciągają psychologowie, wnikając w głąb naszej duszy: bliscy ludzie nadają sens życiu. Skoro tyle już wiemy o szczęściu, a także o tym, że bycia szczęśliwym można się nauczyć, to dlaczego tak wielu ludzi narzeka na świat? Odpowiedź na tak postawione pytanie dają wyniki badania opublikowane w marcowym „Psychological Science”. Brytyjscy i australijscy uczeni dowiedli, że poziom zadowolenia z życia w 50% zależy od genów. Oznacza to, iż są ludzie, którzy mogą niewiele robić, a i tak będą czuć się szczęśliwi. Inni będą nad sobą ciężko pracować, a tylko nieznacznie odczują radość życia.

Podobnie rzecz się ma z wiekiem. Wybitny filozof, Leszek Kołakowski uważa, że naprawdę szczęśliwe są tylko dzieci do ukończenia czwartego roku życia, dopóki nie staną się bardziej świadome otaczającego ich świata. Jak bowiem wykazały badania Andrew Oswalda (University of Warwick) i Davida Blachflowera (Dartmouth College), opublikowane na początku 2008 roku w „Social Science and Medicine”, szczęśliwi czujemy się nie tylko w dzieciństwie, ale także w młodości. Wtedy wierzymy jeszcze, że nasze marzenia i oczekiwania się spełnią. Kryzys przychodzi dopiero wtedy, gdy osiągamy wiek średni. Około czterdziestki kobiety i mężczyźni zaczynają tłumić aspiracje, o których wiedzą, że są niemożliwe do zrealizowania. Zapracowani, zmuszani do ciągłego wysiłku, świadomi własnych słabości popadają w pesymizm. Po sześćdziesiątce wraca jednak zadowolenie z życia. Wtedy zaczynamy niezwykle cenić czas, który nam pozostał. Pogodzeni z losem umiemy cieszyć się tym, co mamy. Badanie uczonych z Australii i Wielkiej Brytanii jest o tyle cenne, że wzięło w nim udział ponad dwa miliony osób z 80 krajów świata. To oznacza, że wykres poczucia szczęścia przebiega w taki sam sposób bez względu na szerokość geograficzną. Najpierw odczuwamy szczęście, potem wpadamy w depresyjny dołek, by wreszcie po sześćdziesiątce znów poczuć zadowolenie z życia.

Uczeni dochodzą też do wniosku, że choć marzymy o wielkim szczęściu, to tak naprawdę wcale nie jest ono dla nas najlepsze. Jak we wszystkich sferach życia, tak i tu skrajności nie są wskazane. Osoby, które czuły się niesamowicie szczęśliwe, czyli ich zadowolenie wyniosło 10 (skala 1–10), w dalszej perspektywie były bardziej chorowite, mniej zarabiały i miały mniej udane życie osobiste, niż te, które dały sobie 8 punktów w skali szczęśliwości. Takie wnioski ze swoich badań wyciągnęli naukowcy z Uniwersytetu Wirginia. Ich zdaniem, pewien poziom niezadowolenia, oceniany na 2 (10–8=2), nie jest na tyle duży, by zniechęcał do wszelkich działań. Za to motywuje ludzi do podejmowania kroków mających na celu poprawę własnego położenia. Szukają wtedy lepszej pracy, dokształcają się, dbają też o środowisko, co objawia się aktywnością społeczną i uczestnictwem w życiu politycznym. Natomiast ludzie myślący zbyt optymistycznie nie mają motywacji, by wprowadzać w swym życiu zmiany na lepsze, a odczuwanie niezwykłego szczęścia wiąże się z silnym stresem, co, jak wiadomo, nie sprzyja zdrowiu. Nadmierna euforia może też prowadzić do skrajnych zachowań, jak próby popełnienia samobójstwa. I jak tu być szczęśliwym?

Co zrobić, by być szczęśliwym?

* Ruszaj się. Regularna dawka ćwiczeń pod warunkiem, że sprawiają one przyjemność, sprzyjają wydzielaniu przez mózg „hormonów szczęścia”. Najlepiej byłoby ćwiczyć codziennie. * Ciesz się z tego, co masz. Wieczorem przypomnij sobie o szczęśliwych chwilach, jakich doświadczyłeś w ciągu dnia. * Poświęć trochę czasu na rozmowę z partnerem lub przyjacielem. * Posadź roślinę i dbaj o nią. * Spędzaj mniej czasu przed telewizorem (przynajmniej o połowę). * Pośmiej się – poszukaj dobrych dowcipów w książce lub internecie, idź na dobrą komedię. * Codziennie spraw sobie jakąś przyjemność i ciesz się nią. * Przynajmniej raz dziennie uśmiechnij się do kogoś nieznajomego mijającego cię na ulicy czy w sklepie. * Każdego dnia zrób coś dobrego dla innych.
POKAŻ